"Motywacja jest tym, co pozwala ci zacząć, nawyk jest tym, co pozwala ci wytrwać."

wtorek, 25 stycznia 2011

O mojej diecie i rozmiarach ludzkiej głupoty

UWAGA: nie otrzymuję żadnych gratyfikacji ani nie jestem w żaden sposób powiązana z firmami, których produkty tu polecam - one jedynie pomogły mi schudnąć, toteż nie widzę powodu, dla którego miałabym informację o tym zachować jedynie dla siebie.


I się można czasem zdziwić.
Ponad 5 lat żyłam ze świadomością, że oto wymyśliłam genialną, bo prostą, przyjemną i - co najważniejsze - diabelnie skuteczną dietę, i że kiedyś zarobię na niej majątek, dzięki któremu osiedlę się w Portugalii, w prowincji Algarve i będę żyła długo i szczęśliwie, a tu przedwczoraj okazało się, że ktoś ją wymyślił przede mną! Dietę, nie Portugalię ani Algarve, żeby nie było. Znaczy wyważyłam otwarte drzwi!
Zonk.
Jak się jednak okazało niezupełnie, bo po dorwaniu się do netu, żeby poczytać o "mojej" diecie natrafiłam na informacje, które wprawiły mnie w niebotyczne, bezbrzeżne wręcz zdumienie. No i teraz nie wiem, czy moja dieta jest jednak moja, czy kogoś zupełnie innego...

Dieta, dzięki której udało mi się schudnąć w ciągu 15 miesięcy 68 kg i utrzymać niską wagę ponad wymagane trzy lata bez efektu joja, to nie żaden cud, tylko wprowadzenie w życie zaleceń od lat głoszonych przez dietetyków. One naprawdę działają. Cóż z tego, kiedy mało kto je stosuje, bo albo w nie nie wierzy, albo ich nie rozumie, albo stosować nie potrafi, albo i to wszystko naraz.
Oto jak zrobiłam to ja wziąwszy pod uwagę wszystkie

TRZY PODSTAWOWE ELEMENTY ODŻYWIANIA czyli
1. CO JEŚĆ?
Żadne produkty żywieniowe nie są zabronione (nic, co ludzkie nie jest nam obce!), ale:
- niektóre wymagają ograniczeń większych, niż inne: 


cukier, sól, biała mąka i widoczny tłuszcz zwierzęcy

- te cztery powinny gościć na stole zarówno grubasa, jak i osoby szczupłej zupełnie wyjątkowo - nigdy jako podstawa diety - są nie tylko tuczące, ale w dużych ilościach zwyczajnie niezdrowe,
- po niektóre zaś trzeba sięgać częściej, niż robiło się to dotychczas:


warzywa, owoce, ryby, oliwa z oliwek, orzechy i pestki

to produkty na polskich stołach pojawiające się zbyt rzadko, a mające cały szereg właściwości wręcz zbawiennych dla diety odchudzającej i w ogóle zdrowia.

Jak to u mnie wygląda w praktyce?
Unikam słodzenia napojów, sprawdzam skład nabywanych produktów i z kilku podobnych wybieram te, które mają mniejszą zawartość węglowodanów/cukrów prostych. Kiedy już koniecznie muszę, używam słodzików (niestety  nie mam innego wyjścia, gdyż jestem uzależniona od słodkiego).
Część spożywanej codziennie soli zastępuję innymi przyprawami, jednak - uwaga - nie gotowcami, w których często znajdują się sól, tłuszcz i różnego rodzaju sztuczne polepszacze smaku, a czystymi ziołami/korzeniami - mam ich w szufladzie ponad 30.
Zamiast klasycznej soli używam niskosodowej:



Kupuję pieczywo z mąki z wysokiego przemiału szukając takiego, które ma podany typ. Wybieram najczęściej ten o oznaczeniu 2000. Podobnym kryterium - pełne ziarno - kieruję się przy wyborze makaronów.
Ryż preferuję ciemny - ma więcej substancji odżywczych i dłużej się go trawi, niż biały, dzięki czemu też na dłużej zaspokaja głód.
Staram się jeść raczej chude mięso i wędliny - polędwicę cielęcą, wołową, schab, drób - kurczaka i indyka, kiełbasę szynkową. 
Kupując różne gotowe produkty sprawdzam ich skład i wybieram te o minimalnej dla danego rodzaju produktu zawartości tłuszczu.
Pieczywo smaruję niezawierajacą nasyconych kwasów tłuszczowych, jak masło, ani izomerów trans, jak margaryny twarde, margaryną miękką:



zajrzyj -> Flora light
Zamiast śmietany stosuję serki homogenizowane - nawet najbardziej tłuste mają mniej tłuszczu, niż najchudsza śmietana, a w przeciwieństwie do większości jogurtów, są gęste, jak lubię.
Do kawy i gotowania używam mleka 0,5%. Dlaczego nie beztłuszczowego? Bo takie pozbawione jest witamin rozpuszczalnych w tłuszczach - A, D, E i K czyli stanowi de facto zabarwioną na biało wodę.
Żółty ser, który kupuję to:



Tak często, jak tylko się da, komponuję posiłki z warzywami, przy czym zwracam uwagę na to, żeby to właśnie warzywa obok białek, stanowiły istotną część dania, a nie skromny do niego dodatek.
Ryby jem jak najtłustsze i w każdej postaci - są bodaj najwartościowszym pokarmem świata. Chętniej sięgam po morskie i niehodowlane.
Smażę na oleju rzepakowym, który najlepiej znosi obróbkę w wysokich temperaturach, ale równie często używam oliwy z oliwek, przy czym do smażenia - tej nie z pierwszego tłoczenia.
Jeśli to tylko możliwe usmażone produkty odsączam z nadmiaru tłuszczu za pomocą ręczników papierowych, z zup zaś zbieram, po zastygnięciu, tłuste oka.
Unikam panierek i potraw przyrządzanych na głębokim tłuszczu.
Do podprawiania sosów stosuję mąkę kukurydzianą - zagęszcza dwukrotnie silniej, niż pszenna i nie wymaga zasmażania.
Codziennie spożywam jedną, góra półtorej porcji owoców oraz łyżkę orzechów i pestek - nie więcej, ponieważ owoce mają dużo cukrów prostych, a orzechy i pestki są wysoko kaloryczne.
2. JAK JEŚĆ?
Regularnie, 5-6 razy dziennie, pić 1,5 do 2 l płynów.

Jak konkretnie robię to ja?
Jem co 3 godziny, z co najwyżej półgodzinnym odstępstwem od ustalonej pory posiłku.
Planuję co i o której godzinie skonsumuję, żeby nie dopuścić do zbyt dużej przerwy i pojawienia się uczucia głodu. Taki system sprawia, że nie mam potrzeby ani czasu podjadać.
Posiłków nie popijam, żeby nie rozcieńczać soków trawiennych i nie rozciągać niepotrzebnie żołądka. Piję między posiłkami. Ponieważ nie lubię pić stosowane przeze mnie reguły sprawiają, że o tym nie zapominam i że wypijając dokładnie tyle płynów, ile powinnam, (ok. 1,5 - 2 l dziennie) nigdy nie jestem spragniona.
Rano jem posiłki węglowodanowe, podczas dnia węglowodanowo - białkowe, na wieczór zaś białkowe, niemniej oczywiście jeśli pojawi się potrzeba zmiany tej kolejności (podróż, praca, nagłe i niespodziewane okoliczności), dostosowuję się do sytuacji.

Mój program żywieniowy wygląda mniej więcej tak:
  • I ŚNIADANIE - godz. 7.00 - miska mleka z płatkami i muesli własnej roboty
  • II ŚNIADANIE - godz. 10.00 - kanapka z czymś tam i warzywami/sałatka warzywna/omlet z dodatkami/jajecznica
  • PRZEGRYZKA - godz. 13.00 - owoce
  • OBIAD - godz. 16.00 - cokolwiek mi się zamarzy, byle z sensem 
  • KOLACJA - godz. 19.00 - serek wiejski z dodatkami lub bez/serek homogenizowany/twaróg/sałatka mięsna/sałatka rybna
Piję: 
  • wodę źródlaną niskozmineralizowaną niegazowaną, kawy - zbożową, naturalną, herbaty - czarną, zieloną, czerwoną, owocowe, czasem - rzadko, bo zakwasza organizm - colę light i zupełnie wyjątkowo - w dzień szczególnej aktywności fizycznej albo kiedy czuję, że zjadłam za ubogo  - nie więcej niż 1 szklankę - soków owocowych bez cukru (kalorie lepiej jeść, niż pić).
Do smażenia używam patelni aluminiowych anodowanych pokrytych teflonem (R) Professional z serii Favorit z Ikei:



Mam je już ponad 2 lata i sprawują się doskonale. Można na nich smażyć na bardzo małej ilości tłuszczu lub nawet i bez niego. Można je też używać w piekarniku, bo mają metalowe rączki. Te patelnie to niekwestionowane królowe mojej kuchni. Zaryzykuję twierdzenie, że bez dobrej patelni każde odchudzanie jest z góry skazane na niepowodzenie. A przynajmniej niezbyt miłe. Dla mnie na pewno, bo ja lubię smażone.:)
3. ILE JEŚĆ?
Zależy to od wielu względów - płci, wieku, wzrostu, trybu życia - generalnie najważniejsze jest to, żeby posiłki były zbliżone do siebie wagowo.

Rzecz, w mojej opinii, fundamentalna. Dlaczego? Bo grubasy jedzą oczami. I nie potrafią sobie ustalać racjonalnych porcji jedzenia w taki sposób, w jaki robią to osoby szczupłe. Poza tym lubią  dokładki - coś, co dla pięknej figury jest zabójcze. Z drugiej strony bardzo często będąc na diecie ulegają pokusie głodzenia się. Ustalenie sobie gramatury posiłków załatwia oba te problemy naraz. Jak również problem trzeci - wskutek utrzymywania żołądka stale w jednakowym rozmiarze - wstawania od stołu z bolesnym uczuciem niedosytu.

Ustalenia maksymalnej wagi zjadanej porcji dokonałam u siebie metodą doświadczalną. Wiedząc co i jak jeść stopniowo ograniczyłam masę spożywanych pokarmów do takiej ilości, żeby chudnąć i robić to w optymalnym ale zdrowym tempie. W moim wieku i z moim - przyznajmy to - leniwym trybem życia okazało się, że nawet jedząc lekko tyję już po przekroczeniu 330 g/posiłek x 5  dziennie, jednorazowo nie mogę zaś zjeść go mniej, niż 250 g. Dlaczego? Bo wtedy liczba spożywanych przeze mnie kalorii byłaby niższa, niż liczba niezbędna do zachowania wszelkich podstawowych procesów życiowych.
Korzystając z jednego z kalkulatorów obliczających podstawową przemianę materii (BMR):
zajrzyj -> Kalkulator BMR
można łatwo zorientować się w jakich mniej więcej widełkach kalorycznych porusza się każdy z nas. W moim przypadku jest to obecnie ok. 1500 - 2000 kcal dziennie. Mniejsza niż 1500 podaż kalorii skutkowałaby stopniowym spowolnieniem metabolizmu (co w dłuższej perspektywie, kiedy ma się do zrzucenia sporo kilogramów, grozi w którymś momencie spadkiem czy nawet brakiem efektów odchudzania, tudzież - jojem po jego zakończeniu), większa zaś - tyciem. Jak widać nie mam dużego pola do manewru. Jest to spowodowane głównie tym, że nie ćwiczę. Choć również i wiekiem.
Słowem - chudnę mniej więcej 1 kg/10 dni jedząc 5 x dziennie po 250 g, co daje porcję 1 kg i 25 dkg pożywienia i jednocześnie ok. 1400 - 1600 kcal na dobę czyli naprawdę całkiem sporo. No w każdym razie głodna nie chodzę.
Konkludując...
To co opisałam powyżej, w swoich najgłówniejszych założeniach przypomina funkcjonującą już dietę zwaną "garściową":
zajrzyj -> Dieta garściowa
Co mnie natomiast tak zdumiało, kiedy poczytałam sobie o niej w necie trochę więcej?
Pojawiające się tu i ówdzie ostrzegawcze sugestie, jakoby polegała na obowiązku jedzenia posiłków mieszczących się w... zaciśniętej pięści (sic!). Nie wiem co mają w głowach osoby piszące takie teksty, ale w pięści mogą mieć co najwyżej rozduszonego, koktajlowego pomidorka...


Zdjęcia produktów pochodzą ze stron:
http://uhaliny.pl
http://www.e-piotripawel.pl
http://www.opinie.senior.pl
Zdjęcie patelni pochodzi ze strony:
http://www.guardian.co.uk

8 komentarzy:

  1. podoba mi się to co napisałaś. mnie najczęściej irytują osoby, które się odchudzają i zapychają produktami light bez tłuszczu. no ale skoro nie ma tłuszczu coś innego musieli tam przecież dać. a tłuszcz w końcu nie taki straszny, ten dobry rzecz jasna. i u mnie obowiązkowo w diecie oliwa każdego dnia.
    uważałabym natomiast z owocami pewnymi, mają dużo cukru niestety a to diecie nie sprzyja (swego czasu znajoma była na diecie cud- 7 dni samych owoców różnej maści- nie dosyć że jadła je bez ograniczeń to przytyła 2 kg)
    ja od grudnia odchudzam mojego Połówka- je smacznie, często i ma już 13 kilo na minusie (faceci mają tę przewagę , że szybciej tracą na masie)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Malwinko!:) Jest dokładnie tak, jak napisałaś.:) Bardzo często w odtłuszczonych do zera produktach jest więcej cukru, niż w tych nieco tłustszych. Wystarczy poczytać dokładnie etykiety, żeby zobaczyć, ze zwykle jest coś za coś. Już pomijając fakt, że czasem nie wiemy co tak naprawdę zastąpiło ten cukier lub tłuszcz. Najrozsądniejszy wydaje się więc zachować po prostu UMIAR. W jedzeniu, chudnięciu i w wyborach.:) Co do owoców też oczywiście masz rację.:) Dlatego zalecam trzymanie się 1 porcji - 250 g, bo i tutaj łatwo się zagalopować. A diet - cud nie ma. Co widać na przykładzie Twojej znajomej.:))) Gratuluję wyników Połówkowi! No i Tobie, bo przecież masz w tym swój udział. Przeczytałam wszystkie przepisy dietetyczne z Twojej strony - Ty po prostu wiesz, co robić, żeby było dobrze.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lekka, przeczytałam to z wielkim zainteresowaniem. Sama mam problem wielkiej wagi... co prawda zgubiłam już 30 kg, ale jeszcze drugie tyle przede mną, a waga od roku stoi w miejscu. Nie rozpaczam, ale też zauważyłam, że sporo w tym mojej winy, bo za często ulegam pokusi słodyczowej.
    Staram się gotować w miarę zdrowo, od czasu do czasu zaszaleję i zrobię coś mniej zdrowego - czytaj: kluchy czy tradycyjne schabowe.
    Ale właśnie wyczytałam u Ciebie fajną rzecz o mące kukurydzianej. Nie wpadłam na to, aby dawać ją do sosu (choć sosy to u mnie rzadkość), a przecież crumble oprószam mąką kukurydzianą. Śmietany też prawie nie używam - bazuję na jogurtach... ale Twoje przepisy bardzo mi się podobają.
    Podziwiam Cię za te 6 posiłków - ja kończę przeważnie na 4, bo jakoś nie mam ochoty... no i niestety jem za dużo owoców, którym się oprzeć nie mogę - szczególnie w sezonie truskawkowo - śliwkowo - brzoskwiniowym.
    Ale jak przeczytałam ten tekst to się postanowiłam bardziej zmobilizować. Skoro 30 kg poszło to i kolejne pójdzie, a ja dam radę.
    wreszcie jakaś mądra kobita co to mówi, że je się wszystko, a jedynie pewnych rzeczy unika... też zawsze wychodziłam z tego założenia.
    U mnie jest jeszcze trudniej, bo mam problemy hormonalne i moja pani doktor twierdzi, że moja waga ma z nimi spory związek, albo raczej one z moją wagą.
    Pozdrawiam i dziękuję za tego pozytywnego kopniaka.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Margarytko, na początek - serdecznie gratuluję aż takiego sukcesu w odchudzaniu - 30 kg mniej to jest naprawdę COŚ!

    Tak, mąka kukurydziana to całkiem fajny patent na sosy, które, tak jak Ty, robię rzadko.:)

    Moje 5, nie 6 posiłków to konieczność - dłuższa niż 3 godziny przerwa w jedzeniu sprowadza na mnie głód, a on z kolei powoduje, że jem za szybko, za dużo i zbyt lekkomyślnie...
    Regularność posiłków ustabilizowała mi poziom cukru, co wydaje mi się najskuteczniejszą bronią w walce ze słodyczowym nałogiem. Przynajmniej w moim przypadku, bo wiadomo, że każdy z nas ma swoją historię.

    Owoce też lubię i to bardzo, i zgadzam, się, że w sezonie robi się z tym kłopot.:) Wtedy jem ich więcej i przemycam do innych posiłków - staram się w ten sposób przechytrzyć samą siebie.;)

    Po wielu doświadczeniach z odchudzaniem i różnymi dietami jestem przekonana, że tylko ta jedna - jedzenie:
    - rozsądnie
    - regularnie
    i
    - niewiele
    jest w stanie się obronić zarówno na czas redukcji, jak i późniejszy.
    Taka dieta dobrych nawyków uszyta na miarę dla każdego, z odpowiednią dozą przestrzeni, swobody i miejsca na samodzielne myślenie.
    I - dodatkowo - dieta, która autentycznie działa, bez potrzeby zarzynania się i składania z siebie Bóg wie jakiej ofiary, do czego mało kto jest zdolny.

    Uwierzyć w siebie, w to, że się da radę to podstawa sukcesu i tego Ci życzę - gorąco i z całego serca.:)

    A hormony...
    Będę w tym momencie brutalna ale już nadwaga rozwala gospodarkę hormonalną właściwie na stałe.
    A powtarzane kuracje odchudzające plus zaliczone joja to już w ogóle gwóźdź do hormonalnej trumny.
    Ubolewam, że mi tego nikt wcześniej nie uzmysłowił i że załatwiłam się sama na amen wiele lat temu - pierwszą - głupią dietą kopenhaską.
    Moje problemy hormonalne potęguje jeszcze wiek przedmenopauzalny.
    Oj, długo by gadać.:)

    Najważniejsze to odsunąć kłopoty na bok i iść do przodu.:)
    Idziemy, Margarytko.:)
    Mocno trzymam za Ciebie kciuki.:)

    OdpowiedzUsuń
  5. hi, zaraz pobiję swój rekord wypisanych komentarzy, ale ta notka dotyka mojego absolutnego fioła, czyli gotowania bez chemii.
    I gotowania "na zielono". I kupowania WYŁACZNIE nieprzetworzonej żywności. ( oprócz makaronu, oliwek, czasem chleba i czasem musztardy. Choć bywa, ze chleb piekę, makaron robię i musztardę też robię)

    Sosy zagęszczam dodając warzywa i miksując je potem ( bez śmietany, serka, a nade wszystko mąki, która każdy sos czyni prostackim, wygładzajac na koniec 15 g lodowatego masła.

    Robię pasty na chleb, by nie smarować masłem- dziś miałam zamiar zrobić pierogi z nadzieniem z dyni, suszonych pomidorów, serka typu filadelfia i parmezanu. Nadzienie mi wyszło za rzadkie i zbyt smarowne, jak na pierogi, znakomicie się nim za to smaruje chleb.

    Zupy ( zaraz się rozpłaczę chyba, tak się wzruszyłam, hi) 15 g masła do "zemdlenia" cebuli i czosnku, dalej ok 500 g surowych warzyw, rozdrobnionych, ok 1 litra bulionu ( lub wody, fajne dodatki, lub przyprawy i... to wszystko ( żadnej śmietany, żadnej mąki, za to blender) na koniec- prażone płatki migdałowe, prażone orzechy, rodzynki, jabłko, lub gruszka, albo inne. Nie ma warzywa, które by się temu oparło. Zupa wychodzi pyszna, kremowa, gesta, intensywna w kolorze.

    Dalej: słodycze. Wychodzi na to, że jestem szczęściarą, bo nie musze ich jeść. Ale moje słonko musi, a na dodatek jeszcze ma cukrzycę.
    Robię w domu: czekolada, owoce i jogurt. Cukier liczy się na łyżki, a nie na szklanki!W osmiu porcjach jest w sumie 5 łyżek cukru.
    Tarty na kruchym cieście ( bez cukru) z owocami i galaretka na bazie soku owocowego i żelatyny, albo agaru. Lub budyniem zrobionym z mleka i maki ziemniaczanej+ dodatki.

    Słyszałaś o ksilitolu- cukrze z brzozy? Albo o stevi?

    Oj, dobra, bo się zapalę znów i całkiem nie pójdę spać...;)
    Ale przyjdę zaś, co? ;))))

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Agik, jestem pod OGROMNYM wrażeniem - dotarłaś znacznie dalej, niż ja, która staram się jedynie umiejętnie balansować gdzieś pomiędzy tym, co zdrowe, a tym, co wygodne.:)
    Pasty, zupy, sosy - rewelacja po prostu - też to oczywiście robię (oprócz past - to jeszcze przede mną - a wiem, że patent świetny), niemniej nie w każdym przypadku - staram się używać różnych rozwiązań, w zależności od tego, co pojawia się na moim stole - sosy akurat stosunkowo rzadko, a jeśli już to super lekkie, o zupach zaś nawet nie wspominam, bo ostatnią ugotowałam jakieś 3 lata temu.:)

    Oczywiście znam, mam i używam ksylitol (stewię dopiero mam zamiar zakupić, bo słyszałam, że wraz z erytrolem jako jedyna jest w stanie stabilizować białko w bezach), ale rzadko - to jednak wciąż cukier, choć na pewno dużo zdrowszy od tego klasycznego.

    Przyjdź, przychodź - stale i koniecznie!
    Potrzeba mi tu Ciebie bardziej, niż bardzo.:)
    Dzięki za tak długi i ważny dla tematu wpis.:)

    OdpowiedzUsuń
  7. A będę zbytnio nachalna, jeśli będę Cię gorąco namawiać na zupy? ;))

    Chciałam jeszcze napisać odnośnie chłopa, który domaga się schabowego :)
    Mój tez się domagał, a jakże :)
    Pluł żarciem, kiedy "odstawiłam" gluty ( glutaminian sodu) dantejskie sceny były, rozdzieranie szat, "to jest niedobre" "nie będę tego jadł" Ok :) nie jedz, ugotuj sobie coś.
    Konsekwentne stosowanie czarnego PR-u wobec żarcia z chemią, wobec glutów i schabowych, smażonych kiełbach ( i kiełbach w ogóle) zaskutkowało tym, ze zaczął mi zaglądać w gary ;) ( "a co tak ładnie pachnie?" "a masełko i czosnek i imbir, Skarbie" " a mogę troszeczkę", "oczywiście :))), wiesz, co? to jest BARDZO DOBRE" HURRA :)
    Ciągoty do schaba, golonki i karkówki nadal ma, ale bez mrugnięcia okiem zjada większość tego, co ja przygotuję. Raz na 2-3 miesiące ja bez krzywienia się zjadam smażone mięcho, a on nawet jak gotuje wyłącznie dla siebie nie używa już glutów :), bo... przestało mu smakować. "fuj, sama chemia"- jego słowa :)

    Przyjdę zaś :)

    OdpowiedzUsuń
  8. @Agik, oczywiście, że nie będziesz!:)
    Nie gotuję zup nie z powodu tego, że ich nie lubię, bo lubię bardzo, ale w moim systemie odchudzania zupa musiałaby zastąpić jeden i to stały posiłek - po prostu żal mi na nią miejsca w żołądku, w sytuacji, kiedy jem w sumie dość niewiele i to miejsce jest na wagę złota.;)

    Przed trzema laty miałam z kolei sytuację tego rodzaju, że zupy jadłam codziennie przez 10 miesięcy na II śniadanie.:)
    No i tak czasem bywa.:)

    Co do przekonywania do zdrowej kuchni, też jestem zdania, że wiele można zrobić mądrą rozmową, tłumaczeniem, łagodną perswazją. Jasne, że każdy jest odpowiedzialny za siebie, że nie jesteśmy od niańczenia naszych partnerów, ale.. jak to naprawdę jest?

    Czy zgadzając się potulnie na ich wytyczne w kuchni nie postępujemy właśnie jak nianie? Dla świętego spokoju starające się uciszyć niesforne dziecko poprzez dawanie mu to, czego się domaga?
    Może trzeba ich zacząć własnie traktować jak partnerów - ludzi odpowiedzialnych za siebie i swoje zdrowie?
    Tak, jak Ty to właśnie zrobiłaś?
    Strasznie mnie kreci ten temat, więc może go już zaniecham.:)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo mnie cieszy każdy wpis, a Twój szczególnie.:)

Jeśli piszesz jako Osoba Anonimowa, podaj swoje imię albo nick - będzie mi miło wiedzieć z kim rozmawiam.:)

Dziękuję.:)

Blog jest obecny w serwisie

TOP 10 ostatniego miesiąca