Krewetki.
Już jakiś czas temu postawiłam sobie za punkt honoru znaleźć przepis na jak najlepsze, takie choć trochę zbliżone do tych przeze mnie ukochanych, czyli w cieście, których samodzielnie za nic nie potrafię odtworzyć.:(
Szukam zatem innych rozwiązań - wierzę, że gdzieś czekają na mnie, na to, że je odkryję i że się nimi bez umiaru zachwycę - Domowe Krewetki Idealne.:)
To niestety jeszcze nie te:
Szukam zatem innych rozwiązań - wierzę, że gdzieś czekają na mnie, na to, że je odkryję i że się nimi bez umiaru zachwycę - Domowe Krewetki Idealne.:)
To niestety jeszcze nie te:
Które choć dobre, naprawdę, stawiam na razie na drugim miejscu po -> hinduskich. Na razie, bo jak sądzę, tkwi w nich spory potencjał. Dlatego jeszcze po nie sięgnę - aczkolwiek z pewną modyfikacją. Następnym razem wylądują mianowicie tuż pod spiralą grilla, żeby się mocniej przypiekły z zewnątrz - pragnę, pożądam mega chrupiących krewetek, krewetkowych chipsów wręcz i dotąd będę szukać, aż znajdę takie, które mnie pod tym względem w 100 %-ach zadowolą.:)
Tym zabrakło do setki tych procent... 20, no może 15.:)
Ciekawe jak smakowałyby z grilla takiego ogrodowego?
Myślę, że mogłyby całkiem nieźle. Nawet przeciwnikom krewetek, na czele których niewzruszenie stoi moja mama.
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek w czym można upatrywać swojej niechęci do skosztowania pewnych potraw?
Myślę tak sobie, że czasem ma ona uzasadnienie w fizjologii i jest intuicyjnym unikaniem tego, co autentycznie może organizmowi zaszkodzić.
Znacznie częściej jest jednakże - tak uważam - wyłącznie skutkiem przekonań, które nabyliśmy w drodze socjalizacji i które pielęgnujemy w sobie latami, a nawet przez całe życie z podziwu godną determinacją, w celu...
Na pytanie o cel przebywania w narzuconych samemu sobie granicach, każdy musiałby już sobie odpowiedzieć osobiście.
Co zyskuję trwając uparcie w przekonaniu, że ten lub inny produkt jest niesmaczny i nigdy nawet nie próbując tej tezy zweryfikować?
Poczucie bezpieczeństwa?
Wrażenie sprawowania kontroli?
Miałam około 10 lat, kiedy pojechaliśmy z rodzicami na wakacje, nad jezioro. Moim ulubionym zajęciem było wówczas łowienie małych rybek, takich które zwykle kręcą się tuż przy brzegu i które od zawsze mocno mnie fascynowały - uklejek.
Znałam dobrze ich grzbiety, tymczasem chciałam zobaczyć - ba, dokładnie obejrzeć - jak wyglądają całe, z boku i od dołu od czubków pyszczków po same ogony.
Mama wsparła więc moją ichtiologiczną pasję ofiarowując mi swoją pończochę, tata zaś - konstruując z niej rybacką sieć wizualnie przypominającą raczej podbierak. Albo siatkę na motyle, których łapaniem zajmowałam się tego lata równie namiętnie, co obserwacją ryb.:)
Pewnego dnia, a ściślej mówiąc wieczora, miałam tak dobre branie, że naraz trafiło mi się 7 rybek, co do których w jednej chwili powzięłam ambitne plany - rozpoczęcia domowego chowu akwariowego i przygotowania ich (utuczenia) do kolejnego sezonu wędkarskiego w charakterze żywej przynęty na szczupaka dla taty.
Rybki powędrowały więc do słoika, słoik na stół, ja zaś, nieco zmęczona połowem, do łóżka a wraz ze mną moje jeszcze nie ujawnione nikomu zamiary.
Po porannym przebudzeniu pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było naturalnie sprawdzenie stanu rybek.
Ku mojemu zaskoczeniu w słoiku znajdowała się zaledwie 1/4 wody i żadnej rybki. Tata i brat spali. Odpowiedzi na pytanie co stało się z rybkami mogła mi udzielić jedynie mama.
Ale mamy nie było, ponieważ co rano chodziła do lasu po jagody.
Czekanie na nią trwało chyba z pół mojego życia.
Kiedy wreszcie weszła, zadowolona, z jagodami, do domku, wypaliłam od razu:
- "Nie wiesz, co się stało z moimi rybkami?!"
Reszta wydarzeń działa się jak na zwolnionym filmie.
Mama wzrok na mnie.
Ja wzrok na słoik.
Mama wzrok na słoik, następnie znowu na mnie, sekundę potem dłoń na buzię i wypad przed domek.
To ona.
To ona w nocy wstała, spragniona sięgnęła po słoik i wypiła moje rybki!
I nie wyszłoby z tego żadne, najmniejsze halo, gdyby sobie tego nie uświadomiła.
Oto jak działa przekonanie.
Steruje naszą percepcją czyli sposobem odbierania i reagowania na bodźce płynące z zewnątrz.
Na każdym gruncie, kulinarnym również, przekonania mogą być tak samo budujące co i destrukcyjne.
Destrukcyjne są zawsze wtedy, kiedy nie tyle stoją w sprzeczności z prawdami głoszonymi przez autorytety (autorytety wszak mogą się mylić), ile, kiedy zagrażają bezpośrednio nam samym, naszemu życiu lub zdrowiu.
A skąd to wiedzieć, jeśli nie od autorytetów właśnie?
Z dietą akurat jest względnie łatwo.
Często wystarczy zaobserwować własne ciało. Ono, poprzez różnego rodzaju dolegliwości, zwykle samo mówi nam, że coś z naszym odżywianiem się jest nie tak, na długo wcześniej, zanim problemy ze zdrowiem zaczną już wręcz destabilizować nasze życie. Mówi to bardzo wyraźnie, jednak do osób żyjących w przekonaniu, że ciało to wyłącznie przytwierdzony do głowy pojemnik do napełniania, nie zaś wymagająca szacunku i troski istotna część ich samych, zwykle niewiele dociera. Przekonaniowy filtr zatrzyma każdą informację, która ośmiela mu się sprzeciwić.
"Przekonania są wrogami prawdy bardziej niebezpiecznymi od kłamstw."
Nietzsche
Zachęcam, gorąco zachęcam do próby powalczenia ze swoimi starymi, destrukcyjnymi przekonaniami typu:
Prędzej się pochoruję, niż zjem surową rybę (sushi).
Krewetki są obrzydliwe - nie ma mowy, żebym kiedykolwiek wzięła coś takiego do ust.
Ryb morskich nie jadam, bo śmierdzą.
Itp., itd.
i zbudowania nowych np. takich, że:
Jedząc często ryby uniknę zawału.:)
Więcej ryb i owoców morza na moim talerzu oznacza dłuższe życie.:)
Ryby i owoce morza wprowadzone na stałe do mojej diety sprawią, że stanę się w widoczny sposób zdrowszy i silniejszy.:)
To ostatnie nie tyczy się osobliwego przypadku mojej mamy, ale wyjątek tylko potwierdza regułę...;)
Wartość energetyczna dania około 500 kcal.
Składniki:
- 16 ugotowanych krewetek królewskich /użyłam 11/
- 1 mały ananas
- opcjonalnie wiórki kokosowe do dekoracji
Marynata:
- 150 ml soku ananasowego bez cukru
- 2 łyżki białego octu winnego
- 2 łyżki brązowego cukru
- 2 łyżki wiórków kokosowych /użyłam płatków migdałów/
Wykonanie:
- Z krewetek usuń twarde ogonki.
- Ananasa obierz, przekrój na pół, usuń zdrewniały rdzeń i połowę miąższu pokrój w równą kostkę.
- Połowę soku ananasowego rozmieszaj w płaskim, niemetalowym naczyniu wraz z octem, cukrem i wiórkami. Dołóż krewetki, kawałki ananasa, starannie wymieszaj i odstaw na co najmniej 30 minut.
- Ananasa i krewetki wyjmij z marynaty i na przemian nadziej na szpadki.
- Marynatę przecedź /ponieważ użyłam płatków migdałów nie było potrzeby tego robić/ i przelej do blendera. Pozostałą część ananasa pokrój na kawałki i zblenduj wraz z marynatą i resztą soku na gładki sos.
- Włącz piekarnik na funkcję grillową.
- Sos przelej na małą patelnię i gotuj przez kilka minut aż zgęstnieje.
- Szaszłyki posmaruj sosem i przełóż na ruszt, na najwyższą półkę. Grilluj po 3 minuty z dwóch stron smarując każdy obficie sosem.
- Podawaj według uznania posypane wiórkami z gorącym sosem.
Z czym podawać:
Myślę, że pasowałby do nich ryż, choć prawdę powiedziawszy ja zjadłam te krewetki bez żadnych dodatków.:)
Gotowe!
Bardzo smacznego!
Źródło - "Dania niskotłuszczowe"
Potrawę dodaję do akcji Kingi -> Ryby!!!
Ach, ja mojej mamy też nie mogę przekonać do krewetek (wyglądają jak robaki, i już!), na ślimaki też nie dała się namówić (bo nie! jak to kobiety zwykle powiadają;)) ale na małże dała się namówić, mimo lekkiej niechęci, i bardzo jej posmakowały. Mój mały sukces:)
OdpowiedzUsuńTwoje rumiane krewetki jak malowane, ja jednak wolę wersję chili, ale nie powiem że na deser bym i z ananasem schrupała:)
Serdecznie pozdrawiam
Szaszłyki krewetkowe bardzo lubię i wszelkie krewetki z grilla.
OdpowiedzUsuńMam też swoje idealne- z patelni,smażone krótko w maśle z czosnkiem , chilli i zieloną pietruszką,popijane białym chłodnym winem, ze świeżą bułką.
Pozdrowienia!
Niezła historia z tymi rybkami wypitymi przez mamę:) - takiego zakończenia historii się nie spodziewałam:) hehe:D
OdpowiedzUsuńAle trochę rozumiem obawy mamy, ja długo nie mogłam się przekonać do krewetek, ze względu na to, że forma w jakiej się je spożywa zbyt bardzo przypomina żywe krewetki (jak mają oczy, to nie jem nadal). Na tej samej zasadzie nie mogę jeść ośmiorniczek baby, ryby całej z głową, oczami i nie zjadłabym upieczonego prosiaczka...
Jestem mięsożercą, ale preferuję mięsko, które nie przypomina mi o tym, czym było zanim stało się filetem rybnym, stekiem czy udkiem...:)
Forma twojego serwowania krewetek jest idealna dla mnie:)
Są jeszcze względy czysto estetyczne :) Osobiście macki ośmiornicy wydają mi się nieapetyczne, wiec nawet, gdyby ktoś ogłosił, że to właśnie ośmiornica jest najcenniejszym na świecie źródłem vit.C czy czegokolwiek innego ;-) - nie zamierzam jej jeść, bo dla mnie jest po prostu BRZYDKA. Zresztą - nie muszę, skoro jest tyle innych, także wartościowych pokarmów, a przy tym - w moich oczach - ładniejszych :) Jestem jak najbardziej za próbowaniem rzeczy nowych, ale przeciw zmuszaniu się "sztuka dla sztuki", kiedy nie ma to realnego sensu.
OdpowiedzUsuńHahahhaha:) Biedna mama, biedne rybki:) Osobiście uwielbiam wszelkiego rodzaju ryby i inne wodne stworzenia konsumować - nie mam żadnych oporów. A jeszcze jak pomyślę jakie są zdrowe:)
OdpowiedzUsuńNawet jeśli to jeszcze NIE "TE" i tak bym się skusiła :)) Moja Mama nie tknie krewetki. Myślę, że to tkwi gdzieś głęboko i potrzeba by dr Freuda, ażeby to pokonać ;P niech żałują Ci, co się boja kosztować nowych smaków
OdpowiedzUsuń@Żeńko, no właśnie, spróbowała i nie okazały się wcale takie straszne te małże.:)
OdpowiedzUsuńPokonała swoją niechęć, swoje przekonanie, że one NIE MOGĄ być smaczne, skoro tak wyglądają.:)
Super Mama!:)
Wersja chili - krewetek - czy jest na Twoim blogu?
Zajrzę.:)
@Amber, robiłam smażone na maśle, ale coś mi się wydaje, że popełniłam błąd w sztuce i dlatego nie wyszły takie, jak oczekiwałam.
I teraz pytanie do Ciebie - czy przepis na nie jest na Twoim blogu?
Zajrzę.:)
Bardzo dobrze rozumiem to, o czym piszesz, @Gosiu. To tak - uczucia mogą być przeszkodą w spożywaniu różnych potraw - to nie ma nic wspólnego z uprzedzeniem czy przekonaniem, a raczej wrażliwością.
Nie da się ukryć - przerabiam naturalistyczną formę krewetek jak tylko się da.:)
@Rain.:))) Hahaha.:)))
OdpowiedzUsuńBrzydka.:)))
Poczucie estetyki jest już chyba najczystszą formą przekonań, bo z tym się nie rodzimy, gust nabywamy, kształtujemy go, choć i owszem niektórzy mają "słuch" gustu, większe wyczucie formy, niż inni, ale czy ta forma jest ładna czy brzydka to nam na ogół zostało wmówione, w jakiś sposób i przez kogoś, którego uznaliśmy za autorytet, zwyczajnie wgrane.
Filozofia jedzenia tego co ładne wydaje mi się bardzo ciekawa.:)
Choć u mnie chyba działa to odwrotnie - np. koniny raczej wolałabym nie jeść, mimo, że konie uznaję za jedne z najpiękniejszych obrazów, jakie stworzyła Matka Natura.
Mówisz, że zmuszanie się nie ma sensu.
To tez mnie zastanowiło.
Wydaje mi się, że mnóstwo rzeczy w życiu, jeśli nie większość przychodziło mi z trudem, że musiałam wykonać sporą mentalną pracę, zanim się za nie zabrałam.:)
Dzięki za super inspirujący wpis.:)
Świadomość zdecydowanie ułatwia życie, Aniu. Jestem o tym przekonana.:)
Wystarczy spojrzeć na dzieci - ciekawe czym by się żywiły, gdyby mogły same wybierać.
Nie wydaje mi się, żeby to były w pierwszej kolejności warzywa na przykład...
Całkiem serio, @Auroro, uważam zahamowania w tym względzie w pewien sposób za symboliczne - jak jemy - tak żyjemy.:)
Lekka, nie dotarłam przed świętami, ale myślałam o Wszystkich serdecznie - o Tobie również:) Mam nadzieję,z e święta upłynęły Ci pięknie, a ich owoce pozostaną na dłużej:) Pozdrawiam ciepło serdecznie i słonecznie:)
OdpowiedzUsuńDodam, ze krewetki najbardziej lubię takie na masełku:)
A historia z rybkami ubawiła mnie mocno:):):)Długie pouczenie jednak po historyjce było cudowne! - Lekka, Ty masz łeb:):):)
ja bym na pewno lubiła takie szaszłyczki! z grila ogrodowego wyszły by przecudownie :)
OdpowiedzUsuń@Lekka, te krewetki z suszonymi pomidorami i makaronem to jedne z moich ulubionych, ale te naj naj naj postaram się zrobić niebawem. A są to świeże krewetki marynowane w oliwie, czosnku, chili, soli i natce pietruszki a potem grilowane na patelni, i już! Uważam że owoce morza nie potrzebują dużo dodatków by smakować, a raczej im mniej tym lepiej:) Ale to moje skromne zdanie;) A teraz lece bo mi ośmiornica wychodzi z garnka:)
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno
mniam, mniam... jak tak patrze na te szaszlyki, to az mnie korci, zeby siegnac i spalaszowac ze smakiem:)
OdpowiedzUsuńWyglądają przepysznie! :) I ten ananas...super!:)
OdpowiedzUsuńPo świętecznym jedzonku taki przepis jest bardzo w cenie!:)
@Ewelajno, to miłe, co piszesz, że myślałaś.:)
OdpowiedzUsuńNie wszystkie owoce powinny mi pozostać na dłużej, niektóre niech lepiej szybko zmarnieją, np. te 500 kg, o które jestem cięższa.;)
Cieszę się, że się pośmiałaś, a za to o łbie bardzo gorąco Ci dziękuję.:)
Krewetki smażone na masełku czosnkowym?
Znaczy trzeba podejść mi do nich ponownie i już.;)
Myślę, @Beti, że tak, choć nigdy nie jadłam takich z grilla. Zresztą nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam coś z grilla - w ubiegłym roku chyba nie... Chyba 2 lata temu... Oj dawno...:)
@Żeńko, to czekam z niecierpliwością na te naj, naj i już się na nie cieszę.:)
Ośmiornica wychodząca z garnka.
I co by na to powiedziała Rain?
Że całą kuchnię masz teraz zapaskudzoną potworem.;)))
@Aga, krewetek niestety nie mrożę, ale może dam znać, kiedy się będę zabierać za następne.:)
Lekka, dobra ta opowieść o rybkach :D Oj, jaką musiała mieć minę Twoja mama, gdy się zorientowała ;)
OdpowiedzUsuńHmm... ja chyba jeszcze muszę trochę pożyć, złapać doświadczenia życiowego, żeby np. przekonać się do podrobów z gatunku płucek, żołądków i innych tego typu smakołyków :)
A na takie krewetki to ja z chęcią się skuszę, bo je uwielbiam :D
takimi szaszłykami z pewnością porwałabym moją rodzinę
OdpowiedzUsuńTeż się nie mogłem przekonać do krewetek. Zacząłem terapię "pikantną" - krewetki w ostrych azjatyckich daniach itp. Teraz je uwielbiam.
OdpowiedzUsuńMam też swój sprawdzony przepis na domowe krewetki. Kupuję większą ilość dużych, mrożonych krewetek i do krewetkowej kolacji wystarczą dwie czerwone papryki i bagietka.
Boooże :DD ciekawe jak rybki pływają w żołądku :D
OdpowiedzUsuńgeneralnie nie lubię, jak coś na mnie patrzy z talerza. mam pewne obawy. ale wszystko jeszcze przede mną, a Twoje krewetki znów wyglądają pysznie :)
@Eve,:))) miny już nie pamiętam, pamiętam jedynie, że caluśki dzień spędziła w klimatach toaletowych i około.:)))
OdpowiedzUsuńŻołądki zdarzało mi się jeść, nie powiem, z przyjemnością nawet, ale płucek nie - i wcale mnie do nich nie ciągnie.:))) Choć spróbować, gdyby ktoś podał, to pewnie bym spróbowała, czemu nie.:)
Ale ryby i owoce morza to jednak zupełnie inna sprawa - tego przecież w diecie nic nie zastąpi.:)
@Kulinarne-Smaki, moją rodzinę, tę starszą, to lepiej krewetkami nie straszyć, ale teściowa, jak ją znam, to pewnie by spróbowała.:) Mąż już się krewetek zupełnie nie boi, ale z córką, uważam, jeszcze by się trzeba było obchodzić ostrożnie, bo na swoim koncie ma tylko jedną, udaną próbę.
@Jadalne-pijalne.:) Widzę, że zaczynaliśmy podobnie, ja też od orientalnej strony i uważam, że to dobra metoda.:)
Zajrzałam do Ciebie na bloga (bardzo fajny blog) i znalazłam ten przepis - na pewno wypróbuję. Tylko jak się okazało w sprzedaży są różne wędzone papryki - słodka, łagodna i pikantna i teraz nie wiem, która byłaby najwłaściwsza.:)
Miło mi, że wpadłeś i zapraszam częściej.:)
@Turlaczku:))), nie wydaje mi się, żeby to było komfortowe uczucie.:))) Widzę, że masz w sobie żyłkę detektywistyczną.:)))
Taaak, czyjś wzrok na talerzu to nie.:)
Bardzo bym chciała dożyć chwili, kiedy się odważysz na te krewetki. Grunt to mieć udany debiut, bo nieudany może człowieka zablokować na wiele lat - u mnie to było jakieś... 15.
:*)
Jakbym czytała o mojej mamie. Nigdy w ustach nie miała przegrzebka, mula, krewetki (raz spróbowała kalmara i wypluła?!), i zawsze, nieodmiennie twierdzi, że owoce morza są paskudne z wyglądu, w smaku i śmierdzą heh.
OdpowiedzUsuńGdy była na Teneryfie, przez 2 tygodnie z morskich stworzeń zjadła jedynie żabnicę...ale ale, zjadła tylko dlatego, że pomyliła ją ze schabowym (sic!). Bo była w panierce, przygotowana jak kotlet ha! Panierka uśpiła jej czujność. Zjadła i potem sprawdzając w słowniku jęz. hiszp. znaczenie słowa owej ryby/schabowego o mało co nie zwróciła pokarmu. Sama jednak potem przyznała, że jej smakowała żabnica. Morał nasuwa się sam. Jak w przytoczonym przez Ciebie cytacie.
Ach, co to były za czasy jak łowiło się uklejki na podbierak za małolata i goniła mnie kontrol w górę rzeczki, a ja pogubiłam gumiaki uciekając i brodząc w błocie (rzeczka płytka była stosunkowo miejscami). Cudne czasy:)
Twoje szaszłyki byłyby wspaniałe z grilla ogrodowego! Super by chrupały :) Ja uwielbiam owoce morza, sushi i wszelkiej maści ryby, więc mnie nie trzeba przekonywać ;)
Się rozpisałam, zanudzam, ale ze mnie straszna gaduła w rzeczywistości.... spadam już, pozdrawiam!
Lekka, zanim sama spróbuję, zjem ugotowane przez kogoś, kto się zna na rzeczy ;) raz jadłam w paelli. Nie miały smaku i wyglądały mało przyjaźnie ;)
OdpowiedzUsuńLekka zgadzam się z Tobą. Tylko jak o wytłumaczyć 11-latkowi, który wpatrzony w tatę wie (chociaż nigdy nie próbował), że papryka jest niesmaczna, że szpinak nie nadaj się do jedzenia (chociaż jak zmieni nazwę na natka to jest już OK).
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że z wiekiem człowiek dorasta do pewnych smaków. Tak było ze mną i mam nadzieję, będzie z moimi dziećmi.
Krewetki cudne.
@Monia, co jest z tymi mamami? Przecież my też już nimi jesteśmy lub będziemy. W którym momencie pojawia się ta zachowawczość? A może jednak jest w nas zawsze?
OdpowiedzUsuńChciałabym spróbować żabnicy - mam na nią dużo przepisów.
Widzę, że mamy podobne rybackie przeżycia i możemy je sobie powymieniać jak weteran z weteranem.;)))
Motyle też łapałaś?:)
I kto Ci powiedział, że warto spróbować owoców morza, skoro nie była to mama?
Bardzo lubię, jak się rozpisujesz.:)
Bardzo, bardzo.:)
@Turlaczku, całkiem serio radzę Ci brać pod uwagę jakąś orientalną knajpę. Naturalnie sprawdzoną i poleconą i to koniecznie właśnie pod krewetkowym względem.:)
@Kabamaigo, to jest dokładnie to, o czym pisałam - nabywanie przekonań.:) A ojciec dla 11-latka to wciąż spory, jeśli nie największy autorytet - mocno odpowiedzialna funkcja.:)
Już niedługo się to zmieni, choć przecież wcale nie powiedziane, że następne autorytety - koledzy - będą lubili paprykę.;)
A jasne, że dorasta.
I wielekroć zaczyna przejawiać samodzielność i niezależność w myśleniu.
To nas wszystkich ratuje.:)
I oczywiście masz rację, że podejście do wielu smaków ewoluuje wraz z wiekiem.:)
Jeśli chodzi o owoce, warzywa i ryby to jak mawiają Niemcy: keine Grenzen. Grenzen zaczyna się kiedy idzie o owoce morza i mięso.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o owoce morza to jetem zdolny do daleko idącego kompromisu. Jeśli chodzi o mięso to zdecydowanie jestem konserwatystą. Nawyk, wychowanie, wzorce kulturowe i religijne, estetyka i takie tam inne się kłaniają.
Niczego tu już nie zmienię. Chyba nawet nie chcę (i nie muszę:)
Cieszę za to, że mogę sobie zrobić takie wspaniałe krewetki bez żadnych wyrzutów sumienia :)
jestem wierna zasadzie, że je się również oczami. a tak po prawdzie, że wszystkimi zmysłami (no może oprócz słuchu). dla mnie jedzenie musi ładnie wyglądać, pachnieć i mieć odpowiednią "konsystencję". stety czy niestety ludzie są bardzo różni, czego krewetki są doskonałym przykładem: podczas gdy ja uwielbiam krewetki, moi rodzice omijają kuchnię szerokim łukiem, kiedy je przyrządzam. nie wspominając o tym, że jestem zdana na posiłek w samotności :)
OdpowiedzUsuńCo do mięsa, @Piotruś, to chyba żadne w diecie nie jest absolutnie niezbędne - jedno mięso spokojnie zastąpi inne, ale co zastąpi ryby?
OdpowiedzUsuńA Ty mięso przecież jesz - wołowinę, drób, wieprzowinę - to o co chodzi? Wiem, że nie tolerujesz pewnych części mięsa, ale przecież krzywdy tym sobie nie robisz...:)
@Kaś, oczami - bardzo, a może nawet głownie?:)
Toteż prędzej sięgamy po to, do czego te oczy przywykły od dzieciństwa, fakt. Owoce morza jeszcze dla mojego pokolenia były mało znane, pokoleniu moich rodziców są całkiem obce.
A to jedzenie krewetek w samotności, może nie potrwa długo?;)
Szczerze kocham krewetki i też te w cieście nie chcą mnie słuchać ;/ Ale Twoje wyglądają pysznie i chętnie je zrobię dla mojego domowego krewetkożercy ;) Co do rybek to też by mi się chyba słabo zrobiło ;) Jest coś w tym, że unikamy rzeczy, które moga nam szkodzić - moja siostra cioteczna nigdy nie lubiła cytrusów i okazało się, że ma na nie alergię. Szkoda, że ta zasada nie tyczy się np. frytek ;)
OdpowiedzUsuńPodobno przyzwyczajenie to druga natura człowieka. Jem wołowinę, drób, wieprzowinę (najmniej) bo się przyzwyczaiłem (taka karma:)
OdpowiedzUsuńTak, ryby są niezastąpione, podobnie jak owoce i warzywa. Jestem za ograniczaniem mięsa w diecie. Według zasady: im mniej tym lepiej :)
@Ka.wo, może do tych w cieście używane są jakieś specjalne maszyny? Chociaż jak kiedyś byłam w knajpie tajskiej, w takiej, w której potrawy przygotowuje się na oczach klientów, to te z woka np. wychodziły bajecznie chrupiące. Może to kwestia temperatury czy techniki smażenia?
OdpowiedzUsuńWłaśnie, czemu to nie dotyczy frytek?
Albo słodyczy?
Na słodycze na pewno mam alergię, a mimo to mnie do nich ciągnie...
:)
@Piotruś, Ty w ogóle jesz bardzo dobrze, w sensie nie robisz z jedzenia kwestii - bardzo miło jest znaleźć się z Tobą w jadalni.:) Ale i w kuchni również.:)
Ale u Ciebie dziś 'rarytasowo' ;-) Prezentuje się bardzo dobrze ;-)
OdpowiedzUsuńwww.przysmakiewy.pl
Fakt, że rarytasowo, @Biedronko.:) Cena paczki krewetek - 24 zł. To naprawdę niemało i nie dziwi mnie, że znaczna część ludzi, zawsze będzie wybierała tanią opcję mączną na obiad.:)
OdpowiedzUsuń