Kiedy je zobaczyłam na blogu -> Escapade, umieszczone w specjalnie do tego celu przeznaczonych szklaneczkach - tak bezpretensjonalnie urocze, z mety przypadły mi do serca i uznałam, że muszę je zrobić - najlepiej zaraz, już, natychmiast, nie bacząc na brak odpowiednich szklanych akcesoriów.:)
I zrobiłam.:)
Oto jedna z najkrótszych, ale i chyba najbardziej romantycznych historii pojawienia się jakiegoś dania w moim menu.:)
W żelaznym menu - muszę dodać, bo choć Escapade poleca serwowanie verrinek w charakterze przystawki, ja dostrzegłam w nich cechy idealnej wręcz, bo bogatej w białko, potrawy kolacyjnej. A że na redukcji odpowiednio skomponowana kolacja to podstawa, jest absolutnie pewne, że odtąd verrinki - pod tym względem prezentujące się wzorcowo - gościć będą na moim stole już regularnie.:)
Mimo, iż w ich skład wchodzi przebój kulinarnych straszaków ostatnich lat - duża ryba drapieżna czyli tuńczyk.
Pisząc w ten sposób nie lekceważę bynajmniej poważnego problemu toksyczności produktów przeznaczonych do konsumpcji, z którym ludzkość zmaga się już od jakiegoś czasu i który będzie stale i lawinowo narastać, wprostproporcjonalnie do intensyfikacji toczących się wszelkich procesów cywilizacyjnych, towarzyszącemu im rozwojowi przemysłu, rolnictwa i motoryzacji, i związanych z nimi emisji do atmosfery szkodliwych gazów i pyłów, zanieczyszczenia środowiska metalami ciężkimi, pestycydami, siarką, azotem i wszystkim tym, czego tu jeszcze nie wymieniłam, bo nawet nie mam o tym pojęcia.
Jeśli dodać do tego wszelkie nowoczesne technologie produkowania żywności - na wszystkich etapach i we wszystkich ich formach - genetyczne modyfikowanie roślin, w nienaturalny sposób prowadzoną hodowlę zwierząt (sztuczne skarmianie, masowe stosowanie hormonów, sterydów i antybiotyków) i wreszcie coraz powszechniejsze konserwowanie i utrwalanie produktów przeznaczonych do konsumpcji szybko staje się jasne, że idea zdrowego odżywiania to w dzisiejszych czasach jedynie cel, do którego można dążyć, nie zaś możliwość, po którą się sięga. A jedną z najskuteczniejszych metod zmierzania ku temu celowi, jest maksymalne urozmaicenie diety.
W kontekście ryb, bo w końcu ich miała dotyczyć dzisiejsza notka, sytuacja wygląda następująco:
Otóż przenikająca do środowiska wodnego rtęć zostaje związana w formę organiczną o nazwie metylortęć o toksyczności - jak dowiedziono - znacznie wyższej, niż innych związków rtęci. Choć rtęć spotkać można bez wyjątku we wszystkich produktach spożywczych, z metylortęcią mamy do czynienia głównie konsumując ryby.
"Żadna ryba nie ucieknie od skażenia rtęcią"1,
jednak nie wszystkich ryb należy obawiać się jednakowo mocno.
Na zatrucie rtęcią narażone są głównie: rekin, miecznik, marlin, makrela królewska, płytecznik i tuńczyk, gdyż w mięsie tych właśnie, znajdujących się na końcu łańcucha pokarmowego gatunków ryb, może nastąpić nadmierna kumulacja związków rtęci.
Stanie się tak jednakże dopiero wtedy, kiedy będzie ku temu okazja, czyli ryby dożyją odpowiednio zaawansowanego wieku i będą pochodzić z wyjątkowo zanieczyszczonych akwenów wodnych.
Szanse na to wbrew pozorom nie są zbyt duże.
Od wielu już lat, a konkretnie od niespełna pół wieku (ostatnie masowe zatrucie rtęcią pochodzącą z ryb i owoców morza miało miejsce w rejonie zatoki Minemata w 1956 roku) trwa coraz ściślejsza stała kontrola łowisk wodnych pod katem ich skażenia.
" Z końcem lat 70. XX w. zabroniono połowu i sprzedaży ryb w Łabie i przy jej ujściu w Hamburgu, z powodu ponad tysiąckrotnego przekroczenia norm, zawartej w nich rtęci. Podobna sytuacja występuje w Japonii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, państwach nadbałtyckich i wielu innych rejonach świata gdzie rtęć zawarta w ściekach przemysłowych, przedostaje się do rzek i wód morskich powodując skażenie."2
Również wszelkie produkty rybne zanim znajdą się w rynkowym obrocie trafiają pod kontrolę odpowiednich służb weterynaryjnych i sanitarnych, które dbają o to, żeby określone w każdym kraju osobno normy na zawartość toksyn nie były przekraczane.
Czy to znaczy, że nie ma się czym martwić, że jedzenie ryb jest niegroźne?
Na pewno nie bardziej, niż jedzenie czekolady.:)
Żarty żartami, jednak mniej swobodnie do zagadnienia powinny podchodzić na pewno kobiety planujące ciążę, będące w ciąży, karmiące piersią i wychowujące małe dzieci w wieku do lat 5, z powodów, o których każdy zainteresowany nich już sobie sam doczyta, np. tu -> Ryby: co jest zdrowe, a co nie?.
W stosunku do tej grupy osób, za całkowicie bezpieczne uznaje się spożywanie ryb wymienionych, szczególnie zagrożonych gatunków nie częściej niż 1 raz w tygodniu o wadze porcji nie przekraczającej 170 g (1 posiłek rybny) i pozostałych gatunków w ilości 340 g na tydzień (2 posiłki rybne).
Nie więcej.
Ale i nie mniej.:)
"Znacznie bardziej szkodliwe i niebezpieczne dla zdrowia jest niejedzenie ryb - przekonuje Dariush Mozaffarian, dr kardiologii w Harwardzkiej Szkole Zdrowia Publicznego, współautor najnowszych badań, analizujących plusy i minusy konsumpcji ryb.
Ryby i owoce morza są kluczowym źródłem zdrowego dla serca, chudego białka i każdy powinien spożywać około dwóch porcji ryb tygodniowo.
A jeśli zdecydujesz się na ryby bogate w kwasy tłuszczowe Omega-3 ryby (...), możesz dodatkowo obniżyć ryzyko śmierci z powodu zawału serca aż o 36 procent.
Te kwasy tłuszczowe odgrywają również kluczową rolę w prawidłowym rozwoju niemowląt (badania przeprowadzone przez Dr. Emily Oken z Harvard Medical School 1) na grupie kobiet w ciąży wskazują, że każda dodatkowa porcja ryb w tygodniu, zjedzona przez kobietę w ciąży może podnieść poziom inteligencji dziecka o prawie 7%.3) i w walce z depresją u dorosłych."4
Ale dość wymądrzania się na dzisiaj.:)
Teraz będzie sama przyjemna część notki, czyli zamieszczenie nieco zmodyfikowanego pod redukcyjnym kątem przepisu Escapade na zmniejszające ryzyko zawału, dodające mnóstwa energii a przy tym pyszne tuńczykowe verrinki.:)
Składniki:
- 1 puszka dokładnie odsączonego tuńczyka w sosie własnym (w przeciwieństwie do świeżego tuńczyka, tuńczyk puszkowany znajduje się na liście ryb zagrożonych jedynie umiarkowanym skażeniem rtęcią)
- 250 g jogurtu naturalnego /użyłam jogurtu 0% tłuszczu Jovi/
- 1 niepełna łyżka pokruszonych orzeszków ziemnych
- 1/2 małej cebuli drobno posiekanej
- sól
- pieprz kajeński
- 1 łyżka drobno posiekanych świeżych ziół - natki pietruszki, bazylii, i/lub szczypiorku
- pęczek rzodkiewki pokrojonej w talarki
- opcjonalnie zioła do przybrania
Wykonanie:
- Rozdrobnionego tuńczyka połącz z jogurtem, cebulą, orzeszkami, ziołami i przyprawami, po czym dokładnie wymieszaj.
- Nałóż masę do szklaneczek, przykryj warstwą rzodkiewek, ozdób listkami ziół i podawaj.
Gotowe!
Bardzo smacznego!
Potrawa jest ostatnią dodaną przeze mnie do kończącej się dzisiaj - nad czym ubolewam - akcji Kingi -> Ryby!!! Wiesz, Kingo, chciałabym, żeby Twoja akcja trwała nieustannie.:)
jestem pod wrazeniem Twojej wiedzy na temat ryb. Slyszalam o tunczyku... ale moja kochana makrela?
OdpowiedzUsuńLekka, jesteś kochana :) Bardzo się cieszę, że verrinki przypadły Ci do gustu. Są piękne, mimo braku szklanych akcesoriow, jak piszesz ;) Fajnie, że dodałaś orzechy. Pomyślę o tym następnym razem.
OdpowiedzUsuńOdnośnie toksyczności produktow...jakiś czas temu widziałam program we francuskiej telewizji na temat gospodarki odpadów i jestem zatrwożona... Skażenie wód (śmieci, śmieci, śmieci) przyczynia sie bezpośrednio do trucia ryb w morzach i oceanach. W żołądkach ryb naukowcy znajdują bardzo duże ilości plastiku, metalowych odpadków i wszystkiego, czego nie powinno w nich być. Przecież one chłoną wszystko co może im woda podsuwa. Przerażające.
Teraz za każdym razem jak otwieram np. tuńczyka mam chwilę zawahania...zastanawiam się co on 'zjadł' i ile metalu zawartego w puszce przeniknęło w głąb ryby. Dlatego najlepiej jest kupować produkty w szklanych naczyniach. Co znów zwieksza wydatki z rodzinnego budżetu i koło się zamyka... To wszystko zmierza gdzieś w złym kierunku i sama nie wiem jak się skończy. Jedno jest pewne...powinniśmy dbać o nasze przyzwyczajenia żywieniowe w obrębie naszych domów jak najbardziej możemy i na tyle, na ile pozwala nasz portfel. Przecież to nasze zdrowie, nasza planeta...czemu sami mamy sobie szkodzić :)
Cudownie,że poruszasz tak ważne kwestie!!
Miłej niedzieli Tobie życzę :)
widzisz a ja mojego faceta do ryb nie jestem w stanie nakłonić. zje dwa razy do roku i to wszystko. a zje tak z braku laku. o słodkowodnych już nie mówię, bo zdarzyło mi się całe danie wyrzucać bo zapomniałam że on takich nie jada. trzeba będzie nad nim popracować
OdpowiedzUsuńJak zwykle wiele się dowiedziałam z Twojego postu
OdpowiedzUsuń@Katie, dziękuję Ci bardzo.:) Co zrobić - rtęć jest nawet w mleku dla niemowląt - zewsząd otaczają nas toksyny - to oblicze naszego świata. Ale pocieszę Cię - mam nadzieję, makrela atlantycka ma rtęci mniej, niż jej większa królewska kuzynka.:)
OdpowiedzUsuń@Escapade, dzięki.:*)
Przerażające. Do pewnego momentu Ziemia to wytrzyma, ten ludzki napór, ale przecież są tego wszystkiego jakieś granice.
Choć sama czuję się bezradna wobec tego, co się dzieje, nie wiem, co można robić, żeby powstrzymać wszystkie te negatywne procesy (chyba się nie da!) jednocześnie nie godzę się na to, żeby egoistycznie myśleć tylko o sobie, pozostawiając wszystkie poważne ekologiczne problemy następnym pokoleniom...
A co my możemy robić w swoich domach?
Jak najrzadziej, o ile się da oczywiście, korzystać z gotowców i urozmaicać dietę, dzięki czemu jest nadzieja, że unikniemy zmasowanego ataku jednego rodzaju toksyny ukrytej w jednego rodzaju produkcie z jednej strony, a z drugiej dostarczymy sobie maksymalnie wszystkiego, co jest naszym organizmom potrzebne - przynajmniej w założeniu.:)
Dziękuję Escapade za Twój wpis, za życzenia i za verrinki.:)
Widziałam je i ja wcześniej. Jedne i drugie pycha:). Uwielbiam Twoje posty:). A my wczoraj nabyliśmy całego łososia i powstała anegdota, bo mówię do Olka, że Ewie łososia będziemy mogli dać, a on na to zdziwiony "Do zabawy?". To sobie wyobraź półroczne niemowlę i taki 4 kilogramowy łosoś - baraszkujący na dywanie:):):)
OdpowiedzUsuńKupiłam tydzień temu tuńczyka w puszcę i cały czas myślałam co tu z niego zrobić- i dzięki Tobie mam już odpowiedź :) Wygląda bardzo zachęcająco :)
OdpowiedzUsuńHa, @Malwinko, to na pewno spory orzech do zgryzienia. Wiem, że sympatie i antypatie kulinarne to poważne sprawy. Ale mimo wszystko wierzę w rozum naszych partnerów i w to, że wiele w kuchni da się osiągnąć dobrym przepisem i mądrymi, rzeczowymi rozmowami.:) Trzymam kciuki!:)
OdpowiedzUsuń@Kulinarne-Smaki, a ja przed jego napisaniem.;) Dziękuję.:)
@Aniu, ależ mi się niezmiernie miło zrobiło od Twoich słów.:) Dziękuję.:)
Hahaha.:))) No to fajny żart Olkowi wyszedł.:))) Musieliście się nieźle uśmiać.:))) Mnie też zaraz zaczęła działać wyobraźnia.:)))
@Doctorku i do tego stostowane pełnoziarniste pieczywo - pychota.:)
Przepis Escapade też wpadł mi w oko:) a teraz ty... myślę że w końcu będę musiała to przetestować:D
OdpowiedzUsuńCo do skażonych rybek, to pamiętam jak już parę lat temu ktoś mnie ostrzegał, żeby nie jeść za dużo łososia, bo się zatruję dioksynami i będę wyglądać jak Janukowycz...
Ciągle jednak jem za mało rybek, a to, podobnie jak Panna Malwinna, z winy męża mojego, który to - jest nienajedzony, gdy na obiad zamiast mięcha jest ryba:/ Staram się to uzupełniać tuńczykiem i innym rybom zapuszkowanym, wędzoną rybką na śniadanie czy kolacje:)
Ach kusicie tymi szklaneczkami, kusicie, muszę zrobić i ja, ale to jutro, dziś już po kolacji:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
tuńczyków nie należy jeść również dlatego, że są zagrożone całkowitym wyginięciem, ich populacja została zniszczona już prawie w 100%. Jeżeli chodzi o wiedzę dotyczącą ryb polecamy strony Greenpeacu, jest na nich masa interesujących materiałów. A verrinki urocze, one mają to "coś" :)
OdpowiedzUsuń"Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące, my po świeże przychodzimy, w oceanie pluskające" - tak śpiewali sfrustrowani rycerze Bolesława Krzywoustego walczący o dostęp Polski do morza w XII wieku. Już wtedy występował problem dostawą świeżej ryby i trwa do dziś :) Są problemy których nie da się rozwiązać. Podobnie jest ze zdrową żywnością (rybą). Wraz z postępującym zanieczyszczeniem środowiska możemy działanie szkodliwych związków minimalizować. Uniknąć ich nie sposób. Bardzo ciekawy przepis, który po raz kolejny promuje to czego nam najbardziej potrzeba - kwasy tłuszczowe Omega-3 które obniżą ryzyko śmierci z powodu zawału serca aż o 36 procent.
OdpowiedzUsuńTo działa na wyobraźnie :)
Lekka jesteś niesamowita. Nie dość, że gotujesz, fotografujesz to jeszcze tyle informacji gromadzisz. Ukłon wielki.
OdpowiedzUsuńTez mi sie podoba idea verrinek. Bardzo kuszaca propozycja, zwlaszcza po dodaniu orzechow. W tej chwili przyszlo mi do glowy pare pomyslow na verrinki, tak mnie jakos zainspirowalas i juz sobie zapisuje, bo potem zapomne i znowu bedzie klops.
OdpowiedzUsuńOstatnio jak bylam na urlopie i spalam pod gwiazdzistym afrykanskim niebem w namiocie to pierwszy raz w zyciu wysnily mi sie 2 przepisy. Wtedy nie zapisalam i jeden juz poszedl w zapomnienie.
Verrinki - pierwsze słyszę! Ale nie ostatnie, mam nadzieję. Przed snem o rtęci w rybkach nie będę myśleć, bo chcę się wyspać ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam czekoladowo, dzięki za wsparcie, Lekka :))
@Goh - testowanie niezbędne.:) Dioksyny też są wszędzie - nawet w mleku matek karmiących. Zwalanie wszystkiego co złe na Bogu ducha winne rybki jest normalnie niesprawiedliwe.;)
OdpowiedzUsuńOch ci faceci - a przecież żyliby dłużej jedząc ryby! Już fakt, że ryby są takie smaczne zupełnie pomijam...
Ale dobrze, że przynajmniej Ty się nie poddajesz.;)
@Żeńko, takich słodkich szklaneczek jak te na blogu Escapade to ja nawet nie widziałam w sprzedaży.:) No chyba, że źle patrzyłam.:)
To smutne, @Wykrywaczu, i nic o tym nie wiedziałam. Jeszcze jeden bardzo poważny problem współczesnego świata. I dzięki za namiar - zajrzę do nich.:)
Widzę, żer moda na verines dopadla nie tylko mnie. Już wypróbowałam ze 4 przepisy i oczywiście nie muszę dodawać, ze we szysrkich byly ryby i to różne. Zgadzam się Lekka,, zę nie unikniemy toksyn, hormonów....i nnych niezdrowych elementów w żywności, ale świadomie komponując dietę mżna nie popelniać błędów, można zminimalizować ilośc niezdrowych elementów w żywności. A droga ku temu, tak jak piszeszz przez dietę urozmaiconą i żywność ekologiczną. Oczywiście co do produktów eko, to ekologiczne mięso np. na śląsku niedostępne! A ryby - nie wiem, czy takie są, bo wody są skażóne. Jednak faktycznie można wybierać nawet pośród tuńczyków w puszcce, co robię kubpuję te odławiane w czystych wodach Azorów. Urozmaicenie w rybach też ważne, dzięki temu unikanie się nadmiaru np. rtęci skumulowanej w dużych długo żyjących rybach. A co do kobiet w ciąży , to nie dajmy się zwariować!!! Więcej korzyści z ryb niż szkody, bo nie dość, że wartościowe białko, to przy tłustych rybach kwasy jednonienasycone, przy sardynkach wapń... Zasuwałam ryby w I ciąży, po i teraz w II ciąży prawie codziennie (ale dopieram różnorodne świadomie) i mamy się dobrze, a może nawet lepiej niż ci którzy z różnorakich względów ryb nie jadają. Dzięki za ostatni przepis do mojej akcji.
OdpowiedzUsuńZarówno Twoja kolacja i przystawka Escapade wyglądają bardzo apetycznie, chyba i ja spróbuję tych pyszności:)
OdpowiedzUsuńPięknym tekstem śpiewali Ci rycerze.:)))
OdpowiedzUsuńA Ty, @Piotrusiu, kiedy ostatnio i jaką jadłeś rybę?
Wiem, że jadasz, wiem, że nawet dość często mimo dość słonych cen ryby w Danii.:)
@Kabamaigo - dziękuję.:*)
Mnie dietetyka po prostu bardzo interesuje.:) O kotach zresztą też tak potrafię.:)
Ja, Thiesso, byłam w tym przepisie bardzo odtwórcza (nie na darmo nazwa potrawy;)), bo mimo, iż oczywiście pogrzebałam w necie, żeby znaleźć cośkolwiek na temat verrinek, to niczego nie znalazłam. Dopiero Kinga oświeciła mnie, że danie się nazywa w oryginale - verrines i tak! Pod tą nazwą już można cokolwiek, a właściwie bardzo dużo zobaczyć.:)
A Ty zapisuj i rób, to potem mnie będziesz inspirować.:)
Niesamowite jest to, co napisałaś, że niebo afrykańskie, że namiot i że przepisy wyśnione...
@Aurorko, no jasne, że nie ostatnie, bo przecież będziesz je robić, prawda?;)
OdpowiedzUsuńJuż niedługo.
Z czarującym Panem X.:)
Inaczej być nie może.:)
Całuski.:)
Lekka (cały czas przy Tobie).:)
@Karola, to tak malownicze danka, że prędzej czy później się po nie sięgnie czy w tej czy w innej odsłonie.:)
Miło mi, że wpadłaś.:)
@Kingo, no i ja na pewno na tych jednych nie poprzestanę, bo to i fajna zabawa i miły widok i smaczny efekt.:)
OdpowiedzUsuńDokładnie.:)
Nie tylko można minimalizować, ale nawet trzeba, bo naprawdę szkoda do wielu przykrych konsekwencji cywilizacyjnych, na które jest się skazanym, dodawać problemów narobionych przez siebie samego i na własne życzenie.
Osobiście jeszcze nie kupowałam żywności ekologicznej, ale ponieważ pojawił się u mnie w mieście fajny sklep, mam zamiar od czasu do czasu coś w nim kupić - na ile mi tylko fundusze pozwolą.:)
Spokojnie można wybierać wśród ryb - i na tych w puszce i na wielu - no niestety mrożonych - można znaleźć informacje na temat miejsca ich pochodzenia. Wystarczy kupować niehodowlane, oceaniczne, żeby zminimalizować praktycznie absolutnie wszelkie ryzyko.:)
A co do kobiet, czy nie kobiet, w ciąży, czy nie w ciąży, @Kingo, to nie oszukujmy się - ile razy w tygodniu jedzą rekina czy marlina? Ja ich nie jadłam jeszcze nigdy, bo skąd je wziąć?
Ryzyko zatrucia rtęcią z ryb w naszym kraju praktycznie nie istnieje - byłabym bardzo ciekawa czy zdarzył się choć jeden taki śmiertelny wypadek w historii.:) I nawet jeśli - to z powodu zawału umiera w Polsce codziennie 100 osób, co chyba jest nieporównywalnie większym problemem.
Gratuluję rychłego powiększenia rodziny!:)
Co ja tam mogę jeść w tej Danii ?
OdpowiedzUsuńNic oryginalnego. Wędzonego norweskiego łososia jadłem na śniadanie. Chyba najbardziej popularna ryba w Skandynawii:)
Myslalam jeszcze dzisiaj o tych verrinkach i jeszcze cos wymyslilam, bo ja caly czas mysle o jedzeniu. Stojac w kolejce na poczcie, na spacerze z dzieckiem, zasypiajac i nawet w kosciele! Dobrze, ze do pracy jezdze samochodem i sobie nie pozwalam:-) Kiedys jak jezdzilam tramwajem bylo to samo.
OdpowiedzUsuńA co do snu...to se ne vrati, raz sie zdarzylo i nie wiem, czy okolicznosci przyrody mialy w tym duzy udzial, to mogl byc po prostu przypadek.
Jakież pyszności!!! :)
OdpowiedzUsuńBardzo wyważony post. Nie można wpadać w rtęciową histerię. Zdecydowanie bardziej szkodliwe jest niejedzenie ryb niż te śladowe ilości rtęci. A ryby rzeczywiście są po części tym, w czym pływają dlatego nie jem pangi :)
OdpowiedzUsuńVerrinki boskie! Świetna sprawa na kolację, kurcze..akurat wczoraj pochłonełam tuńczyka ech...poczekają, ale nie za długo ;)
OdpowiedzUsuńNiestety masz rację, zdrowe odzywianie to mit, który serwują nam dostawcy żywności i producenci. Zatruwania ciąg dalszy...
A tuńczyka uwielbiam i jadłabym go garściami, jednak przez to, że jedną z najbardziej "zatrutych" rtęcia ryb, ograniczam jego spożywanie do 1 puszki na tydzień...przykre. Ale jem za to inne rybki :)
Ryby jeść trzeba i basta!
@Piotruś, wędzony łosoś na śniadanie brzmi bardzo energetycznie.:)
OdpowiedzUsuńHahaha.:))) @Thiesso, przypominasz mi moją dawną koleżankę ze szkoły, która - tak jak Ty myślisz o jedzeniu - czytała książki - całą sobą i niemal bez przerwy - nigdy nie zapomnę tego jej zaangażowania w tę czynność, która ją pochłaniała bez reszty - bezcenny widok.:)
A owszem, @Turlaczku, owszem.:)
@Jadale-Pijalne - dzięki.:)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak uważam - nie histeryzujmy - zwłaszcza jeśli chodzi o ryby, których jemy stanowczo za mało i czego efekty - wymierne - można poznać po stanie naszego zdrowia. A już zwłaszcza po stanie męskiego zdrowia.
A już panga to w ogóle cała historia...:)
@Monia - podpisuję się pod Twoim hasłem wszystkimi czterema kończynami - Rybki jemy i żyjemy!:)
Lekka, zła jestem, bo ciagle nie ma wystarczajacej ilosci czasu, zeby nadrobic blogowe zaleglosci... Coz, sa rzeczy wazne i wazniejsze, musze wiec wybierac wazniejsze ;) Ale twoje "opracowanie" przeczytalam z zainteresowaniem - odwalilas kawal dobrej roboty!
OdpowiedzUsuńJa sporo na ten temat czytalam wczesniej, wiec temat jest mi bliski.
Lubie ryby i powinnam jesc ich duzo, wiec... wolalabym sama je "doprawiac" ;) Ale zdaje sie, ze nie mamy wyboru...
Dzisiaj na obiad wlasnie mialam rybke i nawet myslalam, zeby ja na bloga wrzucic - niestety moj aparat wyjechal za granice ;) A rybka byla w postaci zmielonej, bo moje dzieci akceptuja tylko marynowane sledzie i łososie ez osci. Cala reszta ujdzie, jesli ma taka postac, ktora jak najmniej przypomina rybe :)
Ps. Tez sie stesknilam...
@Małgoś, to oczywiste, że kiedy ma się przed sobą alternatywę - obowiązek lub przyjemność - odpowiedzialny człowiek, za jakiego Cię uważam, wybiera to pierwsze.:)
OdpowiedzUsuńTęsknię, ale jeszcze nie brakuje mi cierpliwości na czekanie.;)
Dzięki.:)
Co zrobić - coraz bardziej przykre są prawdy, z którymi się stykamy, a które tyczą się naszej egzystencji - często zastanawiam się dokąd - jako gatunek ludzki - zmierzamy.
Myślę, że z wiekiem chłopaki rozszerzą swoje kulinarne sympatie na jeszcze wiele produktów i potraw i że wśród nich znajdą się wszystkie te ryby, których na razie nie akceptują.:) Smak też wykazuje zdolność do rozwoju. Najważniejsze, żeby miał do tego warunki.:)
Całusków moc.:)
Całe szczęście, że mój T. jada bardzo chętnie rybki ;-D
OdpowiedzUsuńwww.przysmakiewy.pl
@Biedronko, zwiększa sobie w ten sposób szanse na długie i zdrowe życie.:)
OdpowiedzUsuń